Po krótkiej przerwie na celebrowanie ważnych wydarzeń związanych z rocznicą uchwalenia Konstytucji 3 Maja wracamy do cyklu NAJWIĘKSZE ZWYCIĘSTWA ORĘŻA POLSKIEGO. Dziś kolejna z wielkich i ważnych bitew z XVII w., tym ważniejsza, że otworzyła wojskom polskim drogę do zdobycia Moskwy.
Bitwa pod Kłuszynem (4 lipca 1610)
W dniu 4 lipca 1610 r. rozegrała się bitwa pod Kłuszynem. Odniesione tam zwycięstwo należy do największych w dziejach polskiego oręża. Niewielka armia polska dowodzona przez hetmana polnego koronnego Stanisława Żółkiewskiego rozbiła wielokrotnie liczniejsze wojska moskiewsko-szwedzkie. To błyskotliwe zwycięstwo otworzyło Polakom drogę do stolicy państwa carów – Moskwy. Poniżej omówimy nie tylko samą bitwę, ale również wydarzenia której do niej doprowadziły.
W XVI w. Rzeczpospolita Obojga Narodów utraciła na rzecz państwa moskiewskiego wiele terytoriów. Należała do nich Smoleńszczyzna wraz z potężnie ufortyfikowanym Smoleńskiem, który miał strategiczne znaczenie – kontrola nad nim pozwalała z jednej strony bezpośrednio zagrozić centralnym ziemiom litewskim, z drugiej zaś otwierała drogę na Moskwę. Z tego powodu współcześni historycy wojskowości nazywają Smoleńsk „bramą wschodnią”, podobnie jak Kamieniec Podolski określa się jako „bramę południową” skąd nieprzyjaciel mógł skierować swoje siły w głąb Korony.
W 1607 r. na scenie politycznej Rosji pojawił się człowiek, który podawał się za cudownie ocalałego Dymitra i uzurpował sobie prawo do tronu. Przez współczesnych sobie nazywany był pogardliwie „łżedymitrem” bowiem wiadomym było, że jego pretensje to czysta farsa. Mimo to jego wojska coraz bardziej rosły w siłę, a car Wasyl Szujski czuł się zagrożony i szukał sojusznika. Znalazł go w Szwecji. Sojusz polityczno-militarny Szujskiego i Karola IX był skutkiem istniejącego w regionie stosunku sił. Zarówno Szwecja, jak i Moskwa, były zbyt słabe, aby mierzyć się w pojedynkę z Rzeczpospolitą, jednak połączone mogły stać się dla niej poważnym problemem. W układzie podpisanym w Wyborgu na początku 1609 r. strona moskiewska zobowiązała się do prowadzenia ze Szwecją wspólnej polityki wobec Rzeczypospolitej, zaś car ponownie ogłosił się księciem połockim (Połock został odbity z rąk moskiewskich jeszcze przez Stefana Batorego), co jawnie naruszało rozejm z państwem polsko-litewskim.
Zygmunt III postanowił podjąć interwencję zbrojną. Król doskonale zdawał sobie sprawę ze słabości państwa moskiewskiego i widział w tym dogodną okazję do działania, jednak ze względu na wybuch rokoszu Zebrzydowskiego wszelkie plany należało odłożyć na bok. W 1609 r. pretekstu do wojny nie trzeba było szukać (dostarczył go sam Wasyl Szujski), monarcha uzyskał na atak zgodę senatu, a na sejmikach poprzedzających sejm z początku 1609 r. również szlachta przychylnie wyrażała się na temat planowanej wyprawy. Król podkreślał, że uderzając na Smoleńsk realizuje pacta conventa, bowiem zobowiązał się w nich odzyskać utracone niegdyś terytoria. Swój interes miało w tym również papiestwo, licząc na możliwość nawrócenia schizmatyków. Polska dyplomacja głosiła na Zachodzie konieczność podjęcie „krucjaty”, ale propaganda ta nastawiona była na uzyskanie subsydiów pieniężnych – w pismach kolportowanych wśród szlachty nie głoszono takich intencji. Na samym sejmie w 1609 r. nie omawiano kwestii wypowiedzenia Moskwie wojny.
Podejmując decyzję o uderzeniu na Smoleńsk, król wybrał odpowiedni moment, bowiem granica z Turcją nie była wówczas zagrożona, w Inflantach zaś hetman Chodkiewicz wyparł Szwedów daleko za Rygę. Całą uwagę można było skupić na kierunku wschodnim.
21 września 1609 r. Zygmunt III przekroczył na czele armii koronnej granicę Rzeczypospolitej i kilkanaście dni później znalazł się pod Smoleńskiem. Działania przeciwko twierdzy nie szły sprawnie, brakowało bowiem piechoty oraz dział burzących. Czas działał na niekorzyść strony polskiej. Wojska szwedzkie koncentrujące się na północy państwa moskiewskiego pod dowództwem Jacoba de la Gardie dążyły do szybkiego połączenia się z siłami cara.
Już pod koniec maja 1610 r. dotarła do polsko-litewskiego dowództwa informacja, że siły rosyjsko-szwedzkie koncentrują się pod Kaługą, około 300 kilometrów na wschód od Smoleńska, a ich głównym wodzem jest brat cara Dymitr Szujski. 6 czerwca Stanisław Żółkiewski wyruszył spod Smoleńska na czele wydzielonych sił, by spotkać się ze skoncentrowaną armią nieprzyjaciela. Przyjmuje się współcześnie, że pod jego komendą było około 3 000 żołnierzy, w tym 1 800 jazdy.
Pierwotnie Żółkiewski zamierzał skierować się na Wiaźmę, jednak plan ten został zmieniony i polskie chorągwie udały się pod twierdzę Biała. Wynikało to z wieści, że wróg chce odbić miasto, jednak kiedy Szujski dowiedział się o marszu wojsk hetmana polnego, zrezygnował z tego zamiaru.
Żółkiewski skierował swoje wojska na Carowe Zajmiszcze. Po drodze doszło do starcia z przednią strażą wojsk moskiewskich, które zamknęły się w warownym obozie. Polski hetman stanął przed bardzo trudną decyzją. Miał przed sobą ufortyfikowanych Rosjan, ale niedaleko znajdowało się główne zgrupowanie wojsk nieprzyjaciela. Postanowił w związku z tym podzielić swoją armię. Wydzielił część sił do blokowania obozu, a z resztą armii podążył pod Kłuszyn, gdzie spodziewał się stoczyć bitwę z wojskami Dymitra Szujskiego.
Żółkiewski wiele ryzykował, bowiem zdawał sobie sprawę, że Szujski ma nad nim dużą przewagę liczebną. Armia polska, która dotarła pod Kłuszyn, składała się z najlepszych jednostek, ale ich dokładną liczebność trudno jest ustalić. W historiografii przyjęto, że oddziały te liczyły 7 000 żołnierzy, jednak niektórzy współcześni historycy uważają te liczby za zawyżone. Jest wysoce prawdopodobne, że armia koronna liczyła około 2 700 ludzi (2 500 lub nieco więcej kawalerii oraz 200 piechoty) wraz z dwoma działkami małego kalibru falkonetami). Jak widać były to siły nad wyraz szczupłe, choć elitarne i zaprawione w bojach.
W armii przeciwnika najbardziej wartościowe były siły szwedzkie. Były one złożone z oddziałów piechoty pikiniersko-muszkieterskiej oraz rajtarii zwerbowanych na zachodzie Europy wśród najemników niemieckich, francuskich, angielskich czy szkockich. Źródła różnie oceniają ich liczebność, na 4 do 8 tys., ale wydaje się, że bliższa prawdzie jest ta pierwsza wartość, druga zaś może uwzględniać również towarzyszącą żołnierzom czeladź.
Jeszcze większe rozbieżności dotyczą armii moskiewskiej. Tu liczby wahają się od 15 do nawet 40 tys. Tak jak poprzednio należy mieć na uwadze, że armii tej towarzyszyła czeladź, a istotne jest, ile liczyła armia regularna. Wydaje się, że między 15 a 20 tys. ludzi.
Łącznie zatem siły nieprzyjaciela składały się z nie mniej niż 19 tys. żołnierzy oraz kilkunastu dział. Przewaga ta ograniczała się jednak w praktyce do liczb, bowiem żołnierzom najemnym nie wypłacano od jakiegoś czasu żołdu i nie mogli być oni zbytnio zmotywowani, natomiast Moskale prezentowali niewielkie walory wojskowe.
Polskie chorągwie poruszały się bardzo szybko pomimo niesprzyjającego terenu. Zmierzały w stronę Kłuszyna całą noc z 3 na 4 lipca i nad ranem znajdowały się już w pobliżu nieprzyjaciela. Niewątpliwie dowództwo szwedzkie i moskiewskie nie przywiązało należytej uwagi do rozpoznania, przez co dowodzone przez nich wojsko dało się zaskoczyć dosłownie w samych gaciach, bowiem wszyscy jeszcze spali. Żółkiewski nie mógł jednak od razu ruszyć do ataku, gdyż potrzebował czasu na rozwinięcie szyku, a poza tym na pole bitwy nie dotarła jeszcze piechota wraz z działkami.
Nieprzyjaciel w alarmowym tempie wyszedł z obozów: pierwsze najemne wojska szwedzkie, za nimi jazda moskiewska. To z kolei sprawiało, że to przeciwko Szwedom musiało zostać skierowane pierwsze polskie uderzenie.
Dzięki temu, że pole bitwy nie przekraczało półtora kilometra szerokości i otoczone było przez dwie rzeki oraz las, Szwedzi i Rosjanie nie mogli w pełni rozwinąć swych oddziałów. Na ich korzyść działały natomiast przygotowane przez nich drewniane płoty oraz liczne kobylice, które miały ranić konie i uniemożliwić husarii skuteczne natarcie. Polacy starali się jeszcze w nocy zniszczyć chociaż część płotów, niestety poczynione wyrwy nie przekraczały kilkunastu metrów. Przedarcie się przez te przeszkody wymagało od polskich kawalerzystów wzniesienia się na wyżyny umiejętności.
Na początku batalii oddziały szwedzkie uformowały się w cztery rzuty. W pierwszym stanęły cztery kompanie piechoty, a za nimi trzy rzuty kawalerii – łącznie około 1 600. żołnierzy wspartych prawdopodobnie przez kilka dodatkowych kompanii. Wojska moskiewskie zachowywały się pasywnie.
W czasie pierwszych starć padło kilkudziesięciu piechurów. Husaria przedzierała się przez luki w płocie i próbowała uczynić wyłom w szeregach przeciwnika. Rażona ze wszystkich stron z broni palnej, zarówno przez muszkieterów jak i rajtarów, wykazywała dużą odporność na ogień. Nie mogąc rozbić nieprzyjaciela, zawracała i ponawiała szarżę. Według źródeł niektóre chorągwie husarii atakowały w ten sposób nawet dziesięć razy.
Duże znaczenie miało pojawienie się na polu bitwy polskiej piechoty z dwoma działkami. Po oddaniu pierwszej salwy rzuciła się ona na wroga i chociaż nie spowodowała większych strat, jego oddziały zaczęły uciekać. W pościg ruszyła także husaria, na jej drodze stanęli jednak rajtarzy osłaniający odwrót własnej piechoty. Ta zatrzymała się, ale nie podjęła już dalszej walki. Rajtarzy stawiali zacięty opór, jednak i oni nie wytrzymali natarcia – husaria uderzyła na nich od czoła i z boku, co spowodowało całkowite rozbicie ich formacji.
W tym samym czasie chorągwie koronne starły się również z jazdą moskiewską, która momentalnie rzuciła się do ucieczki. Jak notował uczestnik tamtych wydarzeń Samuel Maskiewicz: „Straciwszy serce Moskwa pierzchać i uciekać w obóz pospołu z Niemcami poczęli, a my na grzbietach ich jadąc […] wpadliśmy do obozu ich”.
Piechota szwedzka, która wcześniej pierzchła pod las, skierowała się teraz do własnego obozu. Wielu najemnych żołnierzy było skłonnych przejść na polską stronę, a niektórzy nawet już to zrobili.
Tymczasem polska kawaleria zapuściła się daleko w pogoni za Moskalami i wracając na pole bitwy musiała być już wyczerpana, bitwa zaś nadal nie była rozstrzygnęła. Żółkiewski planował uderzyć na obóz szwedzki. Przegrupował swoje siły i rozkazał, aby bardziej wypoczęte chorągwie przystąpiły do ataku. Kilka z nich przeskoczyło kobylice i przełamało opór pikinierów. Wyczyn ten zasługuje na najwyższe uznanie, jednak uderzenie nie zostało dostatecznie wsparte przez pozostałe polskie jednostki i z tego powodu nie było decydujące. Atak ponowiono większymi siłami. Widząc to, cudzoziemcy zaczęli się masowo poddawać i podjęli pertraktacje. Żółkiewski oczywiście skorzystał z takiego obrotu sytuacji. Na stronę Rzeczypospolitej przeszło około 2,5 tys. żołnierzy, chociaż trudno wskazać dokładną liczbę. Zdając sobie sprawę z konsekwencji tych wydarzeń, Szujski uciekł z pola bitwy. Część wojsk polskich rzuciła się do rabowania moskiewskiego obozu, inne zaś chorągwie ścigały z rozkazu Żółkiewskiego wroga. Tak zakończyła się bitwa pod Kłuszynem.
W odniesieniu do strat poniesionych przez wojska polskie dysponujemy dość szczegółowymi danymi: zginęło od 80 do 100 żołnierzy, drugie tyle zostało rannych, zabitych zostało też 200 koni, a dalsze 200 raniono.
Inaczej jest w przypadku sił moskiewsko-szwedzkich – nie dysponujemy precyzyjnymi informacjami na temat ich strat. Najprawdopodobniej szwedzkie wynosiły 700 lub 800 ludzi, moskiewskie zaś od około 1 do 2 tys. W ręce polskie dostał się cały obóz wojsk rosyjskich, a w nim między innymi pieniądze oraz wiele sztandarów.
Bitwa pod Kłuszynem pokazała, że wojsko polskie cechuje wytrzymałość, wysokie umiejętności oraz żelazne nerwy. Od zmierzchu 3 lipca do końca bitwy niektóre chorągwie przebyły łącznie ponad 100 kilometrów. Żółkiewski wspiął się na wyżyny swoich możliwości i zdecydowanie był to jego największy triumf w życiu. Należy zwrócić uwagę, że hetman polny w pełni wykorzystał armię, jaką dysponował, czego nie można powiedzieć o jego przeciwnikach.
Spośród żołnierzy najemnych na wysokie noty zasługuje kawaleria, która wielokrotnie stawiła husarii zaciekły opór. Również piechota zadała Polakom pewne straty. Negatywna ocena należy się za to Jacobowi de la Gardie, który dowodził po prostu źle. Nie tylko zaniedbał rozpoznanie, ale też rzucił się do ucieczki w momencie przełamania szyków własnej kawalerii, choć miał jeszcze w odwodzie ponad 1 tys. koni.
Najgorzej wypadły siły moskiewskie, które nie wspomogły należycie sojusznika, a w momencie natarcia Polaków nie stawiły im praktycznie żadnego oporu. Wynikało to z zupełnego braku wiary w zwycięstwo oraz ogólnej niechęci do walki, które zderzyły się z wielką determinacją armii koronnej. Wojsko moskiewskie demoralizowało jedynie swoją postawą najemników i przyczyniło się do ich przejścia na stronę polską.
W wyniku bitwy pod Kłuszynem armia polska wkroczyła do Moskwy. Bojarzy podpisali traktat, na mocy którego obrali na tron carski królewicza Władysława. Załoga Kremla utrzymała się na nim do końca 1612 r., a po kapitulacji opuściła miasto. Można w związku z tym powiedzieć, że bitwa została wykorzystana politycznie.
Powodów, dla których królewicz Władysław nie objął ostatecznie władzy w Moskwie jest wiele. Współczesna historiografia nie obwinia o to Zygmunta III. Historycy wskazują także, że pomimo późniejszych konfederacji wojskowych, jakie zawiązały się w Rzeczypospolitej z powodu nie wypłacenia wielu żołnierzom żołdu, wojna wcale nie osłabiła państwa polsko-litewskiego. Dodatkowo interwencja zbrojna w państwie moskiewskim opóźniła wzrost jego potęgi o kilkadziesiąt lat. Rosja nie pogodziła się jednak z hegemonią Rzeczypospolitej w tej części Europy i dążyła w późniejszych latach do odzyskania utraconych ziem.
Opracowano na podstawie: histmag.org i twojahistoria.pl
Obraz „Bitwa pod Kłuszynem” (mal. Szymon Boguszowicz)
Opracował; Krzysztof Ruchała